Etiopia. Dolina Aszenge
Piątek, 13 listopada 2009 roku. To nasz drugi tydzień w Etiopii. Rano opuściliśmy leżące na wschód od Addis Abeby Desje i wyruszyliśmy w kierunku Mekelie. Jedziemy już osiem godzin. Wszędzie tylko góry i doliny. Jakieś siedem kilometrów za miejscowością Korem krajobraz zmienia się całkowicie.
Zjeżdżamy z góry. Przed nami rozciągają się piękne, złociste pola żyta. Jest listopad, w Etiopii to czas młócenia zboża. Rogate, garbate etiopskie krowy chodzą w koło po świeżo ściętym i ułożonym przez rolników w fury, życie. Jest tak pięknie i sielsko, że decydujemy się zatrzymać żeby zrobić zdjęcia. Jest parę minut po godzinie szesnastej. Idealne światło.
Ja nie wyciągam aparatu. Jestem już trochę zmęczona. Upałem, jazdą, pyłem drogi, który wkrada się wszędzie. Przechodzę na drugą stronę drogi żeby trochę rozprostować kości. Natychmiast podbiega do mnie chmara dzieci. Patrzmy na siebie w milczeniu.
– Skąd jesteś? Pytanie zadaje uśmiechnięty dziesięciolatek w podartym czerwonym golfie gdzieniegdzie niezgrabie zszytym żółtą nicią.
– Z Polski. – odpowiadam i już się przygotowuję na zwyczajową wymianę zdań:
„– Holand? – No, Poland. – Aaa… Poland. – Germany on the left, Russia on the right, Poland in the middle.” – wypowiadaniu tego ostatniego zdania zawsze towarzyszą moje wymachy rękami unaoczniające rozmówcy geograficzne położenia Polski.
Ale tym razem jest inaczej.
– Co sądzisz o rolnictwie w Etiopii? – pyta poważnym głosem chłopiec. Jestem zaskoczona, tego pytania się nie spodziewałam. Rozglądam się po okolicy i odpowiadam, że rolnictwo w Etiopii stoi na dobrym poziomie.
– Jak masz na imię? – pytam.
– Salomon. – Chłopiec nosi imię słynnego żydowskiego króla, do którego udała się, aby złożyć mu hołd, legendarna władczyni Etiopii, Makeda. Z jej związku z królem Salomonem narodził się Menelik, który został pierwszym władcą Etiopii. To z jego linii mają pochodzić wszyscy władcy kraju, w tym również cesarz Hajle Syllasje.
– Bardzo miło cię poznać. Ja mam na imię Zuza.
– Czy sądzisz, że Etiopia zalicza się już do krajów rozwiniętych? – kontynuuje Salomon.
Nie wiem czym jestem bardziej zaskoczona. Tym, że chłopiec włada perfekcyjnym angielskim czy rodzajem zadanego pytania. Odpowiadam, że Etiopia znajduje się raczej w grupie krajów rozwijających się i że głównym problemem rolnictwa są nawiedzające kraj susze.
– Jak myślisz, dlaczego w Etiopii są susze?
Najwyraźniej stan rolnictwa w Etiopii jest ulubionym tematem Salomona. Tłumaczę mu więc, że to przez położenie geograficzne jego kraju. Uprzedzając jego kolejne pytanie mówię, że w Polsce jest o chłodniej i rzadko nawiedzają nas susze.
– A na czym się opiera gospodarka Polski? „Jezu!”, myślę, skąd u dziesięciolatka takie pytania?
– Głównie na przemyśle. – Odpowiadam nie do końca zgodnie z prawdą, byle tylko odejść od tematu rolnictwa.
– U nas przemysł nie jest dobry. Ścieki z fabryk zatruwają rzeki, a woda z rzek zatruwa rośliny, zwierzęta i ludzi.
Coraz bardziej podoba mi się ten chłopak. Bardzo elokwentny, sympatryczny, nie rzucający się na mnie z okrzykiem „Give me 1 birr!”[1]
– Jakiego jesteś wyznania? – zmienia temat rozmowy Salomon. Odpowiadam, zgodnie z prawdą, że jestem agnostykiem. Widzę w jego oczach olbrzymi znak zapytania, więc tłumaczę mu na czym polega moja wiara. W odpowiedzi na to Salomon informuje mnie, że jest chrześcijaninem a następnie robi mi krótki wykład na temat dogmatów Ortodoksyjnego Kościoła Etiopskiego. Wyznawców tego Kościoła mieszka po tej stronie jeziora ok. 6 tysięcy.
Po drugiej mieszka społeczność muzułmańska.
– Czy masz dla mnie jakieś sugestie? – pyta szybko Salomon. Kolejny niespodziewany zwrot w naszej rozmowie. Znów nie wiem co odpowiedzieć. Po krótkich wyjaśnieniach rozumiem, że Salomon pyta mnie o to, czego bym mu życzyła na przyszłość. Bardziej proszę go niż życzę żeby nie rezygnował ze szkoły, uczył się dalej angielskiego i został takim jakim jest: otwartym i ciekawym świata człowiekiem. Salomon dziękuje i przeprasza, że nie może dłużej ze mną rozmawiać, ale musi wracać do pracy – pomagać rodzicom w polu.
Nagle zostaję na drodze sama i patrzę jak chłopiec w podartym czerwonym golfie biegnie w stronę słońca.
Jedziemy dalej. Cały czas myślę o Salomonie i o tym jaką będzie miał przyszłość. Czy uda mu się skończyć pobliską szkołę? Czy będzie miał szansę iść na uniwersytet? A może zostanie z rodzicami i przejmie gospodarstwo po ojcu? Nie wiem. Nie mam czasu się dłużej zastanawiać, bo oto za zakrętem ukazuje się przepiękne, olbrzymie jezioro. Jak się później dowiemy ma 25 km obwodu. Nad jeziorem, na soczyście zielonej łące pasą się krowy i woły. Żadne z nas nie ma wątpliwości, musimy zatrzymać się żeby zrobić zdjęcia. Wiemy już, że tego dnia nie dotrzemy do Mekelie. Nieważne. Jest pięknie.
Podczas gdy Armand, Lechu i Kwiat namiętnie fotografują, spaceruję wzdłuż brzegu jeziora. Czuję się trochę jak zwierzę w zoo, ponieważ wszędzie za mną chodzi tłumek chłopców i dziewcząt. Parę razy (dla zabawy, jak sądzę) trącają mnie kijkami, które mają w dłoniach. Jeden pastuszków, na oko piętnastoletni, opowiada mi legendę związaną z powstaniem jeziora.
Mówi się, że dawno temu Matka Boska podróżowała z małym Jezusem Chrystusem przez Etiopię. Zbliżał się wieczór i Maria postanowiła poszukać schronienia dla siebie i dziecka. Długo nie mogła niczego znaleźć aż w końcu jedna z kobiet pozwoliła jej zanocować w swojej chacie.
– Jestem bardzo biedna i niestety nie mogę wam dać nic do jedzenia. – powiedziała kobieta.
– To nic nie szkodzi, odparła Maria i poprosiła aby kobieta odwróciła się do niej plecami. Gdy po chwili kobieta odwróciła się z powrotem stół w jej chacie zastawione był yndżerą, doro uet i innymi etiopskimi przysmakami.
Następnego dnia Matka Boska podziękowała kobiecie za gościnę. Kiedy wyszła przed chatę okazało się, że stoją przed nią mieszkańcy wioski, którzy dowiedzieli się, że jakaś tajemnicza kobieta dokonuje cudów. Wszyscy zgromadzeni ludzie byli biedni i głodni, dlatego też Maria postanowiła uczynić dla nich coś dobrego. Poprosiła ludzi aby odwrócili się podczas gdy ona będzie się modlić o cud dla nich. Jednak ciekawość ludzka okazała się silniejsza i paru ciekawskich odwróciło się aby zobaczyć dziejący się cud. Natychmiast zamienili się oni w góry a Matka Boska zamieniła się w jezioro, któremu nadano nazwę Aszange.
Jesteśmy zachwyceni. Uwielbiamy takie historie. Legendy i przypowieści. Chłopak mówi mi również, że jezioro jest łaskawe tylko dla tych, którzy się nad nim urodzili. Podobno wszystkie kobiety chodzą rodzić nad jezioro. Ktokolwiek zostanie urodzony nad wodami Aszange może swobodnie korzystać z jego dobrodziejstw: wody i ryb, które tam mieszkają. Jednak ten, który się nad jeziorem nie urodził lepiej niech nie płynie po nim nawet łódką.
Chłopaki fotografują aż do momentu, w którym ostatni promień słońca zniknie za górami. Wracamy do Korem żeby tam przenocować. Jutro rano wracamy tu na śniadanie przygotowane bez prądu. Na skromny placek-indżerę z przyprawą berberi. Będziemy się przyglądać ceremonii parzenia kawy. Oddamy się przyjemności jej picia. Wrócimy tu by ujrzeć jak wyglądają prace w polu np. oddzielanie ziarna od plew. Jak wygląda pejzaż poranny Doliny Aszenge?
Zuzanna Augustyniak
[1] Birr – jednostka monetarna Etiopii.